sobota, 19 września 2015

Rozdział 6

Cichą i spokojną noc przerwała syrena. Byłem zszokowany, że w końcu naprawili system alarmowy. Ostatnie kilka razy rebelianci wpadali bez zapowiedzi, co było minimalnie na ich korzyść, a teraz takie zaskoczenie. Byłem ciekaw czy to ci mordujący i straszliwi, czy tylko ci książkomaniacy. To po części było dla mnie bardzo ważne, bo jednak trzeba się trochę nastawić na to, że rozlewają na mnie krew i inne substancje.
Przez całą noc gwardziści użerali się z Południowcami. Trochę oberwałem farbą, ale liczyłem, że szybko ją zmyją. Słyszałem od pokojówek, że jeszcze trochę a wymówią pracę, bo co tygodniowe czyszczenie ścian z farb, resztek owoców czy zbieranie szkła to nie ich powołanie. Śmiały się też z uroczej zapowiedzi powrotu rebeliantów, a ja z nimi. Nikt, kompletnie nikt się ich nie będzie spodziewał jak nasmarują na ścianach „nadchodzimy”.
I wcale się nie zdziwiłem, gdy podczas „przyjęcia” w ogrodzie nastąpiła kolejna napaść. Zostałem porażony poziomem głupoty gwardzistów jak i samego króla. Przecież to logiczne, do diaska, że jak ktoś się zapowiada i tym kimś są rebelianci to raczej nie wychodzi się do ogrodu jakby nigdy nic tylko zamyka szczelnie w pałacu i wysyła się gwardzistów na wzmożone patrole. Moje kamienne serce załkało z załamania.
Dostałem jeszcze większego ataku załamania, gdy America, ta istota inteligentna inaczej, podczas strzelaniny zamiast rzucać się w stronę „bezpiecznego”, bo to tylko umownie, pałacu leci do lasu. Spanikowany książę oczywiście chciał biec za nią, jak na zakochanego szczeniaka przystało, ale król rozsądnie złapał go za poły i trzymał w miejscu. Przez chwilę się jeszcze kotłowali, ale książę chyba zrozumiał, że musi ratować swój cenny tyłek i wrócił do pałacu.
Minęło pół godziny zanim gwardziści przegonili rebeliantów. Byłem zdziwiony, że Południowcy zapowiedzieli tych z Północy, ale sensu nie szukałem. Już nie.
Król na usilne prośby syna wysłał oddział na poszukiwanie tej rudej mimozy umysłowej, chociaż wyglądał jakby wolał ich zostawić na miejscu. Co było zrozumiałe – w końcu jednak Południowcy mogli wpaść, a braki w ochronie mogły zaszkodzić.
Zeszło im ze dwie godziny zanim przywlekli Rudą do pałacu. Jeden z gwardzistów niósł ją na rękach, chociaż przysiągł bym, że nic jej nie było. No, może trochę miała pozdzierane kolana, ale to raczej nie wymagało specjalnego traktowania. Szepnął jej coś na ucho i wyglądało to dość... Intymnie. Chyba kolejna kandydatka szuka romansu z gwardzistą. I nie dziwię się, przynajmniej ci panowie są wysportowani i konkretni. A książę sobie póki co elegancko leciał w kulki.
I a propo księcia – zdziwiłem się, że nie pojawił się, aby przywitać ukochaną. W sumie to nikt się nie pojawił co wyjątkowo mną wstrząsnęło. W końcu miała takie oddane pokojówki.
Gdy wszyscy zniknęli za drzwiami pałacu przestałem się interesować losem tej dziewczyny. Do głowy przyszło mi tylko jak długo pałac da radę się jeszcze bronić. Tak warownej twierdzy nigdzie w całym świecie nie było. Och, musiałem odpocząć. Hibernacja na parę lat wydawała mi się najlepszą opcją. Liczyłem, że świat będzie lepszy, gdy się obudzę. Nie powiem jak było, bo nie lubię się wyrażać. 
____________________________________________
 Sześć rozdziałów. Proszę bardzo. Schody łapią drzemkę i może jak dziewczyny zaczną analizować "Następczynie" to się pokuszę o kolejny rozdział. Na razie biorę wolne od Cass i szukam czegoś co uratuje mój mózg. :V

5 komentarzy:

  1. Schody powinny zaprzyjaźnić się z Clarksonem - to najwyraźniej dwie najrozsądniejsze postacie tej serii.

    Pozdrawiam, i jeszcze raz gratuluję pomysłu.

    OdpowiedzUsuń
  2. wspaniałe!
    Zapraszam do siebie http://locastrica.blogspot.com/
    Może wsp obs? Daj znac :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie piszesz ! :))
    stay-possitive.blogspot.com
    Kliknęłabyś w serduszko w poście? Z góry dziękuję!
    Pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń